środa, 17 grudnia 2014

Wyprawy trekkingowe do Ladakhu w 2015 roku - którą wybrać?

Na 2015 rok, wraz z Exploruj.pl, przygotowałem 4 wyprawy. Wszystkie opisane są pokrótce na mojej stronie, a szczegóły poszczególnych programów znajdują się na stronach Exploruj.pl. Poniżej znajduje się dodatkowy komentarz, który może okazać się pomocny w wyborze wyjazdu przez osoby zainteresowane wędrowaniem po Ladakhu.
 
Ladakh to przepiękna kraina położona w przeważającej swej części w Himalajach, w Indiach, na północ od głównej grani pasma Wysokich Himalajów, na znacznej wysokości. Region jest izolowany od wilgotnych mas powietrza niesionych przez letni monsun, które zatrzymują się na głównej grani Himalajów i przynoszą deszcze na większości obszaru Indii. To czyni z Ladakhu wysokogórską pustynię o krajobrazie niezwykle malowniczym, z ogromnymi przestrzeniami i bezkresnymi widokami, odmiennym od krajobrazów popularnych miejsc Himalajów Nepalu, pobliskiego Kaszmiru czy indyjskiego, himalajskiego stanu Himaćal Pradeś. Ladakh to również kraina bogata kulturowo. Ponad 1000 lat temu został zasiedlony przez Tybetańczyków, przez setki lat utrzymywał bliskie kontakty z Tybetem. Jest dziś jedną z niewielu ostoi buddyzmy tybetańskiego i szeroko rozumianej kultury tybetańskiej.
 
Ladakh to trudny region do wędrowania. To zupełnie "inna liga" niż popularne rejony Himalajów Nepalu. Niełatwo jest porównywać trudność trekkingów tu, z trudnością popularnych szlaków nepalskich. Generalnie wędrowanie tu jest trudniejsze, a na pewno wszystkie trekkingi w Ladakhu zaproponowane przez nas na 2015 rok są znaczenie trudniejsze choćby od treku do Sanktuarium Annapurny. Jeśli trekking w Ladakhu ma być Twoją pierwszą wędrówką w Himalajach, to radziłbym raczej mocno się nad tym zastanowić i raczej rozważyć pojechanie najpierw właśnie na przykład w rejon Annapurny - trekking "Sanktuarium Annapurny" zaplanowany jest na przełom marca i kwietnia oraz na listopad 2015.
 
Ladakh leży na znacznej wysokości - stolica: Leh położona jest około 3500 m n.p.m., stale zamieszkane osady znajdują się często nawet na wysokościach przekraczających 4000 m, a przełęcze na niemal wszystkich szlakach trekkingowych wnoszą się ponad 5000 m n.p.m. Na wszystkich naszych trekkingach przekraczamy barierę 5000 m, nie tylko wędrując na znacznych wysokościach ale i również biwakując często znacznie powyżej 4000 m. Znaczna wysokość stwarza dodatkowe wymagania kondycyjne, nakłada konieczność aklimatyzacji - przez co nie ma mowy o krótkich wyjazdach do Ladakhu - i stwarza zagrożenie wystąpienia choroby wysokościowej. Dla wszystkich naszych trekkingów, spożytkowaliśmy sporo energii, by optymalnie rozplanować wyjazd, by możliwie najlepiej przebiegała nasza aklimatyzacja podczas wyjazdu. Nie ma tu jednak oczywiście mowy o żadnych gwarancjach, bo każdy z nas aklimatyzuje się inaczej i mało tu ścisłych reguł. Przynajmniej dla niektórych wyjazdów (wszystkich, z ewentualnym wykluczeniem wyjazdu na trekking Doliną Markhi) zdecydowanie zalecamy doświadczenie w przebywaniu i wędrowaniu na wysokości powyżej 3500 m n.p.m., a najlepiej powyżej 4000 m. Istnieją rozmaite przeciwwskazania związane z różnymi chorobami, dlatego zalecamy konsultacje z lekarzem przed wyjazdem (pomocna może być strona p. dr Roberta Szymczaka - MedEVEREST.pl).
 
W Ladakhu, a w szczególności na trasach trekkingowych, bardzo ograniczona jest infrastruktura turystyczna. Wędrowanie tu, to nie wędrówki od lodży (schroniska) do lodży jak choćby - znów - na popularnych trasach w Nepalu. W Ladakhu śpimy w namiotach, często w całkiem dzikim terenie, bez toalety, z mocno ograniczonymi możliwościami mycia się. Nie ma też oczywiście możliwości zamówienia sobie ulubionego posiłku czy napoju. Wprawdzie nie musimy sobie sami gotować, ale jemy to, co przewidział na dany dzień i co przygotował (przy ewentualnej naszej pomocy) nasz wyprawowy kucharz. Tak, tak, dla jednych to co napisałem jest pewnie wadą, dla innych wielką zaletą.
 
Często poruszamy się w dzikim terenie. Może zdarzyć się, że przez kilka dni nikogo nie spotkamy! Etapy często są długie, w wyjątkowych przypadkach mogą nam zająć nawet powyżej 10h. Zdarza się, że w ciągu dnia pokonujemy ok. 20 km. Ścieżki, którymi się poruszamy, to szlaki, którymi lokalna ludność porusza się zwykle od setek lat, chodzą nimi objuczone konie. Często są to jednak ścieżki wąskie i dość eksponowane - nie po urwiskach ale często długimi wąskimi trawersami dość mocno nachylonych zboczy. Na większości tras jest wiele przełęczy czy choćby grzbietów, na które trzeba się wdrapać; nawet szlaki prowadzące wzdłuż dolin rzadko są wędrówkami po płaskim - z reguły idzie się góra/dół.
 
Jak to mówią, - "Wszystko jest w Twojej głowie". - Tak, wiele zależy od psychiki: na takie warunki trzeba się nastawić i właśnie tego chcieć. Ważne jest też jednak kondycja fizyczna. Jako absolutnie minimalne przygotowanie zalecam częste, wielogodzinne (czytaj: całodzienne) wędrowanie przed wyprawą. Trzeba lubić chodzić przez wiele godzin i być przygotowanym fizycznie do długiego chodzenia. To nie muszą być góry choć oczywiście czym więcej wypadów w góry przed wyjazdem, tym lepiej, bo tam lepiej łapiemy kondycję i przyzwyczajamy się do podejść.
 
A teraz trochę o poszczególnych wyjazdach:
  • Markha: ukryta dolina Himalajów. To jest wyjazd ze stosunkowo najłatwiejszym (co nie znaczy łatwym) trekkingiem spośród wszystkich przygotowanych przez nas na przyszły rok w Ladakhu. To wyjazd również dla tych, którzy mają wątpliwości, czy na trudniejszych trekingach daliby sobie radę oraz dla tych, którzy nie mają doświadczenia w wędrowaniu powyżej 4000 m n.p.m.
    Wędrówkę rozpoczniemy po kilku dniach aklimatyzacji w okolicach stolicy Ladakhu - Leh, na wysokości mniejszej niż lokalizacja miasta. Szlak w przeważającej części prowadzi wzdłuż dość łagodnie wznoszącej się doliny, przez wsie. Etapy nie są długie - zwykle zajmują 4-6h. Stopniowo nabierać będziemy wysokości. Pokonamy jednak dwie przełęcze, z czego jedną o wysokości blisko 5300 m n.p.m., a nasz najwyższy biwak jest na wysokości przeszło 4800 m!
    To malowniczy trekking, jeden z ladakhijskich klasyków, popularna trasa latem (lipiec-sierpień) ale dość dzika i spokojna na początku sezonu (maj), kiedy my tam będziemy. To również bodaj najlepsza trasa na spotkania i podglądanie lokalnej ludności - w dużej mierze idziemy przez wsie. Tu również mamy szanse na spotkanie dzikich zwierząt - obszar leży na terenie Parku Narodowego Hemis; żyją tu m.in. nachury, koziorożce ale i wilki oraz niezwykle płochliwe i świetnie maskujące się, rzadko widywane, przepiękne irbisy (śnieżne pantery).
    Szczegółowe informacje o tym wyjeździe znajdują się na stronie Exploruj.pl.

  • Samsara: przez Himalaje Ladakhu. To bezwzględnie jedna z najpiękniejszych tras wędrówkowych jakie przeszedłem, na pewno jedna z najpiękniejszych w Ladakhu i jedna z najlepszych opisanych w moim przewodniku. To jednak trudny trek - trudny trek w Ladakhu, czytaj: bardzo trudny trekking w porównaniu z klasykiem Himalajów Nepalu jakim jest Sanktuarium Annapurny. Prawie 150 km w 10 dni; długie etapy, mnóstwo podejść, wiele przełęczy, przełączek i grzbietów, eksponowane ścieżki, duże wysokości - trasa rozpoczyna się i większość czasu biegnie na wysokości powyżej 4000 m n.p.m., - dziki teren. Zalecane doświadczenie w wędrowaniu powyżej 4000 m, dobre przygotowanie kondycyjne, przyzwyczajenie do długiego górskiego marszu oraz nastawienie na spory wysiłek rekompensowany codziennymi zachwytami!
    Szczegóły na Exploruj.pl.

  • Z Padam do Lamajuru przez przełęcz Kandźi. To jest mieszany trek. Zaczynamy w Zaskarze (Zanskarze), idziemy najpierw klasycznym szlakiem prowadzącym w stronę Lamajuru (Lamayuru) - przez wsie i uczęszczane, ciekawe kulturowo tereny ale też przez kilka, niełatwych przełęczy. W Lingszet (Lingshed), po zwiedzeniu malowniczego, dużego i ważnego klasztoru, opuszczamy popularny szlak i kontynuujemy dość dzikimi dolinami, przez rzadziej odwiedzane przełęcze.
    Jedenaście dni wędrówki, długie etapy, wiele przełęczy w tym dwie o wysokości powyżej 5000 m, biwaki powyżej 4000 m n.p.m., wiele przejść przez strumienie.
    Rewelacyjne widoki, w tym na szczyty głównej grani Wysokich Himalajów (m.in. szczyty Nun i Kun), a przy odrobinie dodatkowego wysiłku i szczęścia do dobrej pogody na odległe o ok.200 km K2!
    Zalecane doświadczenie w wędrowaniu powyżej 4000 m n.p.m., dobre przygotowanie kondycyjne, przyzwyczajenie do długiego górskiego marszu, wcześniejsze doświadczenie na wielodniowym trekkingu.
    Szczegóły na Exploruj.pl.

  • Stok Kangri - wyjazd trekkingowy, podczas którego będziemy próbować wejść na sześciotysięcznik: Stok Kangri (ok. 6150 m n.p.m.). To wyjazd trudny ze względu na osiąganą wysokość i najwyższe biwaki ale trekking nie należy do długich, nie poruszamy się w dzikim, izolowanym terenie. Wejście na szczyt nie wymaga umiejętności technicznych. Góra ma powyżej 6000 m n.p.m. ale nie jest bardzo wysoka, jest stosunkowo łatwym i łatwo dostępnym himalajskim sześciotysięcznikiem. Przed trekkingiem i w pierwszych jego dniach spacerujemy i wędrujemy taką trasą, by możliwie najlepiej się zaaklimatyzować przed najwyższym biwakiem (ok. 5100 m n.p.m.) i atakiem szczytowym. Konieczna jest oczywiscie bardzo dobra kondycja. Zdecydowanie zalecamy doświadczenie w wędrowaniu powyżej 4000 m n.p.m., doświadczenie w chodzeniu w rakach.
    Jedziemy we wczesnym sezonie - jeśli nawet nie będziemy mieć góry tylko dla siebie, to nie będziemy jej zdobywać wśród wielu innych śmiałków. Oprócz samego szczytu czekają nas rewelacyjne widoki, spotkanie z lokalną ludnością i ladakhijską kulturą, a na koniec wypoczynek w stolicy Kaszmiru - Śrinagarze.
    Szczegóły na Exploruj.pl.

czwartek, 11 grudnia 2014

Duża Kora w Dharamsali po raz kolejny

Ponownie spacerując wokół rezydencji Dalajlamy zatrzymałem się znów przy wzruszającej tablicy Tybetańczyków, którzy spalili się w dramatycznych protestach (zobacz też mój poprzedni wpis na tym blogu). Niektórzy z nich mieli zaledwie 16 lat!!!

 
Zdjecia wykonane w Dharamsali w dniu 8 grudnia 2014 roku. Indie. (c) R.Kucharski

sobota, 6 grudnia 2014

Duża kora w Dharamsali - spacerując wokół rezydencji Dalajlamy

     Kora w języku tybetańskim znaczy 'okrążanie'. Kora to jeden z podstawowych tybetańskich obrzędów praktykowanych codziennie przeze wielu wyznawców buddyzmu. Polega na okrążaniu miejsca uznawanego za święte czy specjalne. Można chodzić wokół małego czortenu (stupy) wśród pól na wsi czy przy szlaku, wokół większej stupy zawierającej często buddyjskie relikwie (jak Stupa w Sanći, Bodnath Stupa w Katmandu czy Stupa w Sarnath), góry Kajlas (Kailash) w Tybecie, Pałacu Potala w Lhasie czy - wreszcie - rezydencji Dalajlamy na wychodźstwie, w McLeod Gandź, w Dharamsali w Indiach.
 
W Dharamsali jest Mała Kora i Duża Kora. Jeśli robisz tą pierwsza, to po prostu spacerujesz dookoła świątyń klasztoru Namgjal (dookoła świątyń Tsuglagkhang i Kalachakra). Jeśli idziesz na Dużą Korę, to wędrujesz dookoła wzgórza, na którym znajdują się te świątynie, klasztor oraz dom Dalajlamy. Piękny 20-40 minutowy spacer alejką przez las czy też park, wśród setek flag modlitewnych i dziesiątków modlitewnych młynków, którymi niemal zawsze porusza jakiś przechodzący buddysta.

 

 
Wędrując ścieżką Dużej Kory mija się pomniczek. W 2004 roku, kiedy byłem tu pierwszy raz, na pomniku było popiersie jednego mężczyzny. To Thubten Ngodub. W 1998 roku, podpalił się w centrum Delhi protestując przeciwko akcji policji próbującej usunąć Tybetańczyków prowadzących strajk głodowy. Zmarł w szpitalu kilka dni później.
 
Dziś na pomniku jest jeszcze drugie popiersie. To 27-letni Jamphel Yeshi. Podpalił się 26-tego marca 2012 w centrum Delhi protestując przeciwko wizycie Prezydenta Chin Hu Jintao w Indiach. Jego zdjęcie płonącego, biegnącego wśród tłumu obiegło świat.

 

 
Na ścieżce Dużej Kory jest też tablica. Wisi na niej 120 portretów. To wizerunki Tybetańczyków - przeważnie bardzo młodych, - którzy podpalili się protestując w kilku ostatnich latach. W ostatnich latach, na terenie Tybetu takie desperackie protesty nasiliły się. Wciąż trwają.

 

 
Trudno sobie wyobrazić poziom desperacji pchający ludzi do tej formy protestu. Jasne i przerażające, że muszą być tego mocne powody.

* * * * *
 
   Przypomina mi się komentarz uczestniczki wyjazdu, który jakiś czas temu prowadziłem. Zaczęliśmy wtedy w Delhi, pojechaliśmy do Amritsaru, a stamtąd do McLeod Gandź. Zakwaterowanie i chyba popołudniowy spacer w okolice świątyni. To była jesień 2012. Przerażające protesty podpalających się Tybetańczyków trwały już dobrych kilka miesięcy. Dziesiątki ofiar. Przed świątynią wisiał banner z podobiznami protestujących. Staliśmy przy nim, a ja mówiłem jakieś podstawowe rzeczy na temat XX-wiecznej historii Tybetu i wydarzeń ostatnich lat. Trudno chyba będąc tam nie być poruszonym. I wtedy jedna z uczestniczek skomentowała jakoś mniej więcej tak: "Jak ktoś ma nie po kolei w głowie, to robi takie rzeczy".

 

* * * * *
 
   Innym razem, w Warszawie, zimą chyba 2012/2013, byłem na demonstracji zorganizowanej przez społeczność Tybetańczyków mieszkających w Polsce. Pamiętam, że był mroźny wieczór; staliśmy pod Kolumną Zygmunta. Khalsang - jeden z Tybetańczyków - przemawiał, a ja rozdawałem przechodniom przygotowane przez organizatorów ulotki.
- Co to, - zapytała jedna pani.
- Informacja o tym, co dzieje się w Tybecie, - odpowiedziałem.
- A co się dzieje?
- Ludzi mordują - odpowiedziałem bez namysłu.
- Naszych mordują? - zapytała zaskakując mnie.
- Tybetańczyków, - powiedziałem i dodałem coś w stylu: - chińskie władze prześladują i mordują Tybetańczyków.
- Eee, to nie... - odpowiedziała oddając mi ulotkę. - Nie jestem zainteresowana. Bo wie pan, - dodała coś takiego, - bo naszych, katolików, to wszędzie mordują...
 
Tamtego dnia poszliśmy pod Ambasadę Chin w Warszawie. Tybetańczycy przygotowali pudełka w kształcie małych grobów. Ustawili je na ulicy, przy każdym postawili tabliczkę z podobizną zmarłego protestującego. Na nagrobkach zapalono znicze.

* * * * *
 
Tybetańczycy mówią, że odprawiając korę powinno się mówić lub myśleć mniej więcej tak: "oby wszystkie istoty czujące były szczęśliwe, oby wszystkie istoty czujący mogły uniknąć cierpienia". Wielu Tybetańczyków i innych buddystów tak właśnie robi wędrując ścieżką wokół domy Dalajlamy w Dharamsali.

* * * * *
 
Zobacz też:

sobota, 4 października 2014

Dolinie Thajiwas i refleksje po ostatnim treku

W piątek tydzień temu byliśmy w dolinie Thajiwas w Kaszmirze. Trochę nieszczęśliwym zrządzeniem losu, bo zamiast być tam, mieliśmy zwiedzać stolicę regionu - Śrinagar. Nieszczęśliwym, bo ze Śrinagaru zrezygnowaliśmy z powodu niedawnej powodzi. W Thajiwas był spokój, cisza, rewelacyjne widoki i nasze trochę leniwe wędrowanie.


Byliśmy w drodze z Ladakhu, po trudnym, dziesięciodniowym trekkingu w dzikim rejonie. Wraz z kolegami z Ladakhu - lokalnymi przewodnikami - prowadziłem małą grupkę dzielnych pań, na wyjeździe przygotowanym przeze mnie wspólnie z Exploruj.pl i lokalnymi partnerami.

Dziś, kiedy od powrotu minęło kilka dni, łapię dystans. Pojawiają się refleksje. Przygotowanie wyjazdu do Ladakhu, zwłaszcza wyjazdu trekkingowego, a szczególnie wyjazdu z trekkingiem dziką, trudną trasą, łatwe nie jest. Prowadzenie takiego wyjazdu to - wierzcie mi - nie wakacje.

Większość miejsc w Ladakhu leży powyżej 3500 m n.p.m., a my większość czasu przebywaliśmy w okolicach lub powyżej 4000 m. Już sam ten fakt czyni wyjazd trudnym. Trek dobrze znałem. Przeszedłem go samotnie. I wiedziałem, że niby idzie się doliną, w dół rzeki, ale w rzeczywistości cały czas raz w górę, raz w dół, przez liczne przełączki i grzbiety, niekończącymi się, często eksponowanymi trawersami. Najtrudniejszy dzień to około 10 godzin wędrówki, przez kilka przełęczy, z ostrymi podejściami, z kulminacją na ok. 5150 m.

Mam ogromną satysfakcję gdy taki trudny wyjazd uda się zrealizować! Gdy mogę obserwować w innych zachwyt otaczającymi krajobrazami ale też ich zwycięstwa z trudnym terenem, trudami codziennej wędrówki, słabościami, które przecież w każdym z nas są. I to jest jeden z wielu aspektów decydujących o tym, że zawód, który wykonuję, uważam za najlepszy zawód na świecie! :)